Kilka słów wstępu, abyście mnie dobrze zrozumieli. Zainspirowany byłem motocyklistami w Rzymie, którzy codziennie przemierzają miasto na jednośladach. W Polsce, to mało popularne, lecz chciałem poruszać się po poznańskiej dżungli tak jak ziomeczki we Włoszech. I tak też się stało, kupiłem motocykl GSX-S750 6go czerwca 2019 z przebiegiem 300km.
W czerwcu do głowy mi nie przyszło podróżowanie motocyklem dalej niż miasto. Na początku lipca kupiłem kufer centralny, aby łatwiej przewozić bułki i mleko z Lidla… i wtedy miałem pierwszy przebłysk w głowie… a może bym tak pojechał np. do Czech… albo do Zakopanego… Odkryłem masę blogów motocyklowych z wyprawami. Byłem mega zainspirowany i zacząłem planować pierwszą wyprawę w Alpy (na głęboką wodę od razu). W połowie lipca 2019 byłem już na szczycie Glocka (relacja na instagramie).
2 tygodnie po powrocie rodzi się plan na kolejną wyprawę w Alpy. Tym razem Stelvio Pass i okolice.
Stelvio Pass motocyklem
Mocno zainspirowany blogami kolegów i koleżanek, którzy piszą u siebie, że Stelvio Pass jest mega. Postanawiam jechać, podróż przygotowana w 2-3 dni. Zanim przeczytasz dzień po dniu, wiedz, że Stelvio Pass jest mega przereklamowane. Niby pozycja z najwyższej półki tras motocyklowych w Alpach, a tak naprawdę to kupa gruzu. Nie rozumiem czym wszyscy państwo z jednośladów się jarają. Byłem, zobaczyłem i jak dla mnie to słaba trójka… zatem jak chcesz to jedź, ale to nie będzie Twój najlepszy punkt na trasie.
Dzień 1
Wyjechałem z Poznania bladym świtem. Zawsze pierwszy dzień jest dla mnie “spisany na straty” bo chcę dojechać jak najdalej, aby mieć z głowy dojazd. Wystartowałem około 6 rano w kierunku Livigno. Aby pokonać jak najwięcej kilometrów w najkrótszym czasie zdecydowałem się na najnudniejszą z możliwych opcję – autostrady i ekspresówki. O 5:45 rano byłem już na A2 w kierunku na Berlin. Następnie A9 do Monachium i dalej A95 do Garmisch-Partenkirchen. Do tego momentu pogoda przesadzała z temperaturami. Cały dzień ponad 30 stopni C. Gdy tylko wjechałem do Austrii nastąpiła kompletna zmiana. Pojawił się mokry asfalt i przyszła myśl, że to koniec trasy… Jednak założyłem ubrania przeciwdeszczowe i postanowiłem pierwszy raz w życiu wjechać w ulewę na motocyklu. Tempo jazdy spadło, trakcja w motocyklu na najwyższym poziomie i pojechałem. O 21 byłem już w Livigno. Trasa 1100km w 15 godzin, mój absolutny rekord. Nie zapominajmy, że mam motocykl naked na miasto, zatem taki dystans to mało realny wyczyn, zapytajcie na forach…
Oczywiście zdjęć i filmów z tego dnia brak, nawet przez myśl mi nie przeszło aby zatrzymać się na sesję zdjęciową. Motocyklowa adrenalina mnie trzymała i opcja dojechania do celu…
W kwestii statystyk wizyt na stacjach paliw… mój GSX-S750 ma zbiornik 16 litrów… w tym dniu byłem gościem na 6ściu stacjach paliw (zawsze do pełna)
Dzień 2
Pobudka z pierwszymi zakwasami, lewa dłoń, a właściwie palce, lekko obolałe. Szybkie śniadanie, pakowanie torby, aby jak najszybciej znaleźć się na drodze do Stelvio. Oczywiście po trasie 1100km zanim ruszyliśmy na Stelvio łańcuch został dokładnie nasmarowany.
Nie bez powodu spaliśmy w Livigno. Ta włoska miejscowość z tanim paliwem, alkoholami, ubraniami, perfumami (itd) jest bardzo blisko Stelvio Pass. Na starcie Stelvio byłem o 11 rano. Niewielkie natężenie ruchu, aczkolwiek masa motocyklistów, którzy starali się bić rekord wjazdu na górę. Nie brakowało również amatorów, którzy mimo żółwiego tempa nie ułatwiali wyprzedzania… zrozumiałem, że ta trasa to w pewnym rodzaju przejazd życia, każdy chce tam wjechać, każdy chce być pierwszy, każdy chce pokazać jak pięknie się składają w zakrętach…
Po raz kolejny, uważam się za szczęściarza co do pogody! Rozmawiałem z ludźmi podczas wjazdu na Stelvio i powiadali, że częściej tam pada niż jest sucho. Kilka zdjęć ze Stelvio poniżej
A co na szczycie Stelvio? Generalnie gruz, słabo było. Stragany z koszulkami z napisem Stelvio Pass, breloczki, czapeczki i czarno od ludzi! Parkingi zatkane, więc ludzie parkowali jak oszołomy byleby motocykl lub auto stało a oni mogli kupić koszulkę. Wypiliśmy słabe espresso i pobyt na szczycie trwał nie więcej niż 15 minut, po czym byliśmy już ponownie na drodze… tym razem w dół.
Generalnie, nie mogliśmy pogodzić się z myślą, że Stelvio Pass jest takie słabe. Wróciliśmy do Livigno zatankować motocykle i zaczęliśmy studiować Google Maps. Docelowo, chcieliśmy dojechać do jeziora Como.
Było sporo możliwości, a my kompletnie zieloni, która trasa będzie najlepsza. Zaryzykowaliśmy i wybór padł na trasę Livigno – Alpe Vago – Lago Bianco (droga nr 29) – droga nr 27 do St Moritz w Szwajcarii – dalej droga nr 3 do Chiavenna we Włoszech – Lago di Mezzola – Gravedona et Uniti gdzie mieliśmy nocleg w Hotelu Regina (nikomu nie polecamy miejscówki).
Wybrana trasa okazała się zdecydowanie lepszą od Stelvio Pass… a to był kompletnie przypadkowy, nieświadomy wybór. Świetne zakręty, wyprofilowana droga sprawiła, że pierwszy raz zbliżyłem się do zamknięcia opony (dla gościa, który jeździ na motocyklu od 3 miesięcy to mega radość). Widoki na trasie wspaniałe, ruch znikomy…
Wjeżdżając do St Moritz w Szwajcarii nie mogliśmy nacieszyć oczu widokami. Niby płasko, niby Alpy.. a pogoda nadal wymarzona na podróżowanie motocyklem miejskim
Pogoda nie tylko nam sprzyjała. Silvaplanersee było w ten dzień rajem dla kitesurferów.
Zbliżając się do Włoch robiło się coraz cieplej. W pewnym momencie brakowało “świeżego powietrza”. Na naszej trasie minęliśmy również kolejną przełęcz, chyba kompletnie nie znane Maloja Pass, gdyż nie minęliśmy podczas przejazdu ani jednego motocyklisty.
Wieczorem dotarliśmy do jeziora Como. Mega dobre włoskie jedzenie w Ristorante La Baia i nocleg w kiepskim hotelu z cudownym widokiem.
Dzień 3
Klasyczna pobudka, śniadanie i od rana czuliśmy już zmęczenie.
Od rana prognoza pogody nie sprzyjała. Na mapach widzieliśmy tylko zbliżający się deszcz. Tego dnia rozdzieliliśmy się, Bart ruszył w stronę Lugano, a ja w stronę Garda. Już 10 minut po starcie trafiłem na ulewę. Nie było szans nawet założyć przeciwdeszczowe ubrania. Po 40 minutach postanowiłem odpuścić górskie fragmenty dróg, aby wyprzedzić deszcz. Od Bergamo do Brescia przejechałem autostradą A4. Gdy już wyprzedziłem ulewę, która towarzyszyła mi przez cały poranek, postanowiłem wrócić na “górskie drogi”. I tak odkryłem SP58 oraz SP9. Przemoczony kompletnie, z rękawic ciurkiem ciekła woda, ruszyłem i nagrałem przejazd na gopro… SP9 to trasa do ryzykownej zabawy.
Dlaczego? Wąska i kręta droga. Miejscami widoczność na zakrętach tylko kilka metrów, mijanie się z autami nadjeżdżającymi z przeciwnej strony często kończy się hamowaniem do 10km/h… nie ma tu mowy o przycinaniu zakrętów… droga dla uwielbiających ryzyko!
Na końcu SP9 powitało mnie Gargano, gdzie espresso doppio z widokiem na marinę i drzewko pomarańczy smakowało wyjątkowo.
Z Gargano ruszyłem na południe jeziora Garda do Desenzano del Garda, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w Hotelu Park. Wieczór relaksu w basenie oraz wyśmienita pizza w Pizzeria San Benedetto oraz spacer po centrum, gdyż trafiliśmy na “białą noc”, podczas której sklepy i stragany są otwarte do późnych godzin, koncerty, występy itd.
Dzień 4
Zmęczenie już konkretne. Liczba godzin na motocyklu daje popalić, a my planujemy kolejne górskie trasy. Powietrze stoi w miejscu, jest upał i każdorazowe zatrzymanie motocykla to męczarnia. Patelnia od słońca z góry, żar od rozgrzanego silnika od dołu. W ekspresowym tempie przejeżdzamy jezioro Garda po wschodniej stronie drogami SP8 i SP3 do Riva del Garda.
Na miejscu Sailing Bar jest naszym ostatnim etapem na ten dzień. Popijając espresso widzimy na nadciąga burza od zachodu i temperatura powietrza rośnie z minuty na minutę. Zerowy komfort jazdy, zatem wybieramy opcję hotel z basenem do końca dnia.
Dzień 5
Zmierzamy na północ. Od rana upał we Włoszech na północnym brzegu jeziora Garda. Im dalej w stronę Kaprun w Austrii tym zimniej. Pogoda zmienia się z każdą przełęczą. Od Parco Naturale Vedrette di Ries (granica Włoch i Austrii) do samego Kaprun padało. Przelotne deszcze ograniczyły liczbę zdjęć. Sama przełęcz była w miarę łaskawa i pomimo silnego wiatru mam kilka ujęć z drona.
Wjazd na Passo Stalle to bardzo ciekawa droga. Ruch jest podzielony na okna 45 minutowe. Raz wjeżdżają, raz zjeżdżają. Większość kierowców toleruje tę zasadę, niestety zdarzają się janusze, jak wszędzie.
Na szczycie widok ekstra. Było zimno, zaledwie 8 stopni, które dobitnie sprawiły, że zesztywniały mi palce u rąk.
Zjazd z Passo Stalle był w miarę dobry, pierwszy raz na przełęczy w deszczu miałem okazję zobaczyć jak działa kontrola trakcji w Suzuki GSX-S750. Żółta lampka trakcji paliła się przy każdym zakręcie. Niestety strach mnie obleciał, aby zmniejszyć trakcję, nie po drodze mi ślizg lub lot przez barierkę lub jej brak.
Wieczorem w Kaprun było wręcz smutno. Znam tę miejscowość nie od dziś i nigdy nie było tak “nudno”. Pogoda zniechęciła turystów oraz mieszkańców i miejscowość wyglądała jak opuszczona przez ludzi, gdyż każdy wolał zostać w hotelu lub domu, aniżeli spacerować po mokrych uliczkach.
Dzień 6
To nudna droga. Ambitnie od rana postanowiliśmy dojechać do Pragi. Im dalej na północ tym cieplej. Również trudniej, gdyż w Czechach termometry wskazywały 32 stopnie… w samej Pradze było już 36 stopni.
To był kolejny męczący dzień. Ponad 500km. W Pradze czekał na nas hotel i jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji gdzie raczyłem się sandaczem i winem.
Dzień 7
Jak możesz się domyślić cały dzień w drodze. Ponownie rozdzieliliśmy się. Bartek wybrał drogi krajowe, a ja popędziłem na niemieckie autostrady. Dojechaliśmy cali z głowami pełnymi wrażeń. Dzisiaj jest dzień 8, a ja nawet nie spojrzałem na motocykl. Pamiętam go z wczoraj. Polepiony muchami, centymetrowa warstwa brudu na felgach. Jest w stanie idealnym aby wytestować chemię do mycia.
Czy warto jechać motocyklem na Stelvio Pass?
Zakładam, że wjechać motocyklem na przełęcz Stelvio Pass to marzenie wielu motocyklistów, tak też było w moim przypadku. Od Bormio jest ponad 80 zakrętów, niektóre podbiją mocno adrenalinę. Natomiast uważam, że ta motocyklowa mekka jest lekko przereklamowana. Owszem, jest piękny widok, ale sama droga przez przełęcz jest średnia… zwłaszcza jak jest tłok na drodze lub janusze ścigający się nie zważając na innych użytkowników drogi.
Jedno jest pewne, to była moja ostatnia trasa w sezonie 2019, natomiast w 2020 mam zamiar wrócić do Włoch, Szwajcarii, a nawet odwiedzić Francuskie Alpy. Warto, tyle, że komercyjne przełęcze od teraz będę traktował jako punkt przelotowy a skupię się bardziej na szukaniu bocznych tras, gdyż podczas tego wypadu to właśnie te mniej znane trasy były rewelacyjne.
1 comment
Woow ! szacuneczek ! zadraszczam