Plan był prosty. Piątek, odbieram Leo ze żłobka, 2h drogi do rodziców, przybicie piątki z babcią B. na znak przekazania opieki nad Leo i piękna pracująca sobota (bo aktualnie mam fajne projekty, nad którymi pracuję).
Brzmi dobrze prawda? Prawie tak samo dobrze jak autopromocja uczelni wyższych – super wiedza, super kadra… tyle, że to będzie teoria. Ten weekend w teorii też był dopracowany. Praktycznie, było inaczej. No przecież musiało być inaczej niż w teorii! Początek był zrealizowany idealnie z poślizgiem jednej godziny. Leo w piątek zrobił krótkie „papa” do sali w żłobku, dostał nowego pampersa na drogę, bio banana z dominikany, bidon z wodą i zestaw startowy.
I tu teoria zaczyna się kłócić z praktyką. W teorii 2 godziny by wystarczyły na dojazd do rodziców, a w praktyce sieć autostrad i dróg ekspresowych w Polsce jest … w budowie i planach długoterminowych. Korki i brak obwodnic na tej trasie wydłużyły przejazd, ale przynajmniej mogłem z Leo porozmawiać. Nic nowego nie powiedział; klasycznie auto, lampa, mama…
Za każdym razem, gdy jedziemy tylko we dwoje męczę go też brytyjskimi stacjami radiowymi. Podobno mózg dziecka jest jak gąbka, więc może moje gadanie do niego po angielsku oraz brytyjskie radio sprawią, że szybciej i łatwiej ogarnie ten język. Byłoby naprawdę super.
Średnia prędkość wyszła nam 44km/h. Bez komentarza. W sumie gdyby była ta prędkość średnia 25km/h też nic by się nie stało, bo na babcię B. musieliśmy poczekać. Jak to nowoczesna babcia – zabiegana, zakupy, detale, tu i tam. A Leo po trasie jak to Leo. Przekimał 1/3 drogi, dojechaliśmy więc jak otworzył oczy to wypoczęty. No i szał z dziadkiem. Pobiegał, porozstawiał pieski po kątach, przetrenował kilka zabawek, które są tylko u babci i doczekał się całusów i przytulanek z babcią. Na całe 30 minut – bo w pewnym momencie musi nastąpić zwrot akcji. Czyli moment, kiedy praktyka robi krok wstecz i ustępuje miejsca teorii. A teoria jest prosta.. ok 20stej Leo idzie spać. Czasami samoistnie, a czasami z mini histerią. Tym razem histerii nie było, ale nie do końca Leo był gotowy na sen… więc zadośćuczynienie teorii trochę mi zajęło. W tym procesie usypiania Leo sam przysnąłem ze dwa razy. Po czym nastała ciemność aby łudzić się, że nadejdzie pracująca sobota.
Pracująca sobota
Z ręką na sercu. Była to pracująca sobota. Tyle, że nie dla mnie. Obudziłem się zmęczony. Leo dał czadu w nocy. Kilka pobudek, awaryjna zmiana pampersa.. to wszystko mega wybija człowieka z rytmu. O tym na pewno niedługo w innym wpisie. Więc kto pracował? Babcia B. na 4 garnki, dwie patelnie i piekarnik.
Wiadomo, wnuczek musi mieć rozpieszczone podniebienie, przełyk i żołądek… aż po dupkę. Po śniadaniu babcia przejęła kontrolę nad Leo a ja odwiedziłem sklep dziecięcy aby uzupełnić zapas skarpetek dla Leo. No tak… miałem pracować. I nie ważne jak bardzo bym chciał, po burzliwej nocy z Leo, gdy wstaję zmęczony, moje mojo do pracy jest tak nisko, że co najwyżej mógłbym przejrzeć głupie posty na Facebook lub obejrzeć kierowców idiotów na YouTube. Więc mniejsze zło to zakupy dla syna… które tym razem były satysfakcjonujące.
Przy okazji szwędałem się uliczkami rodzinnego miasta, zerknąłem na podstawówkę i osiedle na którym kiedyś mieszkałem. Te ostatnie to mega przygnębiający widok. Za moich czasów świetne osiedle, przestrzeń i porządek, pomimo braku betonowej drogi dojazdowej tylko 100 metrów wertepami w kurzu. Dzisiaj… betonowe osiedle i popis zdolności deweloperów. Podziwiam tych co chcą tam teraz mieszkać. Z mojego okna miałem widok na las… a teraz gdybym tam nadal mieszkał widziałbym budkę transformator kilka metrów od okna. Mimo tego słońce by mogło nadal trafić w moje okno, gdyby nie ten kolos budynek który powstał (sam nie wiem kiedy). Żałosne, a z drugiej strony cieszę się, że kiedyś te osiedle było wymarzonym miejscem dla mojego dzieciństwa.
Pozostała część dnia to dalsze testowanie zabawek przez Leo oraz bieganie za nim. Chłopak u babci B. wraz z wiejskim powietrzem wdycha energię. Ja do tego potrzebowałbym RedBull’a. Czyli „szajba” Leo do wieczora i znowu powtórka z rutyny – czas zasypiania. Tym razem lekko zmodyfikowana wersja. Intensywny dzień zabaw w połączeniu z wieczornym gorącym napojem mlecznym po kąpieli i całusach babcinych powalił Leo. Usypianie trwało mniej niż 10 minut. Mój czas wolny; dziesiątki opcji. Netflix.
Praca w weekend?
Niedzielna praca w gó*no się obraca. Niby przysłowie czy tam powiedzenie, ale miewam przebłyski geniuszu w weekendy. Nie tym razem. Leo był na podium. Więc niedziela była okazją do jeszcze intensywniejszych wrażeń z Leo. Poranne zabawy z wujkiem G. – Leo go uwielbia. I jeden i drugi chcą się bawić w życiu. Więc mimo różnicy wieku mają wspólne tematy. Jednym z nich jest auto.
Wujek steruje a Leo kombinuje. Jeżdżą tym elektrycznym samochodzikiem wszędzie, nawet tam gdzie się nie da. Drift, teren, trawnik, las, dom – tu nie ma limitów.
Również dzisiaj, zaczyna się remont kuchni babci B. Teoretycznie babcia powiada, że remont ma na calu dostosowanie kuchni, aby była bardziej przyjazna i bezpieczna wnukowi. A praktyka po raz kolejny jest inna od teorii. Zatem dzisiejszy obiad babci B. był ostatnim obiadem dla Leo przyrządzonym w „starej” kuchni. To był też pożegnalny obiad, bo Leo i ja ruszyliśmy z powrotem do domu, gdyż czekała nas jeszcze jedna atrakcja niedzielna.
Finał
Po dwóch nocach z szarpanym snem, czas na basen. Tak moi drodzy, wieczorny basen na 90 minut załatwia sprawę snu. Rzeka, fontanny, kilka basenów, hydromasaże, skoki do wody i nurkowanie. Tak mogę podsumować co robi Leo na basenie. Uwielbia wodę, pływać nie umie, ale z każdą wizytą na basenie jest coraz bardziej zrelaksowany w wodzie. Za niedługo zaczynamy lekcje pływania, więc wierzę, że w nadchodzące wakacje na Dominikanie Leo będzie już prezentował styl pływania pieskiem. Generalnie może dryfować, grunt aby czuł się świetnie i zaradnie w wodzie.
I tak zakończyliśmy weekend pracujący. Leo śpi wymęczony basenem, a ja już zaplanowałem postawić kropkę za następnym wyrazem; Dobranoc.